Dziś rano dotarła do mnie smutna informacja o śmierci
byłego premiera Tadeusza Mazowieckiego. Kiedy kolega napisał o tym w
komunikatorze, zacytował słowa swojej mamy, która powiedziała, że „zaczął
się pobór przed Wszystkimi Świętymi“. Wtedy jeszcze nie wiedział, że w
kolejnych godzinach dowiem się o odejściu jeszcze kilku ludzi, których
nazwiska były mi dobrze znane, choć ich samych w większości osobiście
nie spotkałem.
Czytając informację o śmierci Taduesza Mazowieckiego,
przypomniałem sobie jedyne moje z nim spotkanie. Trudno to nawet nazwać
spotkaniem. Ja miałem wtedy lat 11, a Tadeusz Mazowiecki był pierwszym
premierem nowej Polski. Pojechałem z rodzicami do Warszawy, wychodziliśmy
z Łazienek koło Belwederu. Po przeciwnej stronie ulicy szedł mocno zgarbiony,
jakby przygnieciony niewidzialnym ciężarem, starszy człowiek. Człowiek, którego
kojarzyłem już z telewizji. Z obrad Okrągłego Stołu i ze
słynnego zasłabnięcia.
Niewiele oczywiście z jego wystąpień rozumiałem, ale
wiedziałem, że jest polskim premierem i, co ważniejsze, jest naszym premierem.
Dziś pewnie trudno uwierzyć, że jedenostalatek mógł kojarzyć postać niezbyt
medialnego premiera, ale wtedy nazwiska najważniejszych solidarnościowych
polityków znały chyba nawet kury pasące się gdzieniegdzie w
puszczykowskich ogródkach. Jeszcze trudniej uwierzyć, że o premierze kraju
mówiło się „nasz“. Oczywiście, łatwiej tak było mówić zwolennikom
„Solidarności“ niż jej przeciwnikom. Prawda była jednak taka, że w
Poznaniu i okolicach zwolenników ustępującego reżimu było na tyle niewielu, że
jedenastolatek ich praktycznie nie dostrzegał.
Wtedy, przed Belwederem, byłem bardzo zaskoczony, że polski
premier, facet, którego znam tylko z telewizji, chodzi normalnie po ziemi,
ba, po ulicy. Bez szczególnego zadęcia, czerwonego dywanu i czarnej wołgi czy
innej limuzyny. W mało dyskretnym towarzystwie dwóch smutnych panów zmierzał
gdzieś, aby załatwiać sprawy wagi państwowej. Mogę się domyślać, że
wracał od generała Jaruzelskiego, który wtedy kojarzyłby mi się pewnie z Darthem
Vaderem, gdybym oczywiście wiedział, kto to jest Darth Vader.
Lubię pamiętać Tadeusza Mazowieckiego z tamtego
czasu. Jako symbol zwycięstwa rozsądku i solidarności. Późniejsze lata
już zdecydowanie nas od siebie oddalały, choć przecież bardzo zbliżył
się do naszego regionu, startując dwukrotnie skutecznie startując do sejmu
z poznańskiej listy Unii Demokratycznej. Dystans do niego brał się w
dużej mierzez z czarnego PR-u, ale też trzeba przyznać, że ten
wybitny i mądry polityk nie bardzo odnajdywał się w świecie mediów, które
lubiły szybkie riposty i mało refleksyjne tyrady. Stąd pewnie, dalszy ciąg
kariery politycznej to seria mniejszych i większych klęsk rozpoczętych klęską w
wyborach prezydenckich w 1990 roku, kiedy przegrał nie tylko z Lechem
Wałęsą, ale i ze Stanisławem Tymińskim.
Nie pamiętam, czy Tadeusz Mazowiecki był kiedyś w
Puszczykowie. Jak przez mgłę pamiętam, że kiedyś miał
przyjechać z Hanną Suchocką na spotkanie wyborcze w MOSiR-ze. Coś tam
jednak chyba się nie udało i nie przyjechał, ale po dwudziestu latach
trudno to sobie przypomnieć. Łatwo natomiast sobie przypomnieć wysokie
poparcie, jakim cieszyły się partie byłego premiera w Puszczykowie.
Zarówno Unia Demokratyczna jak i Unia Wolności osiągały tu bardzo dobre wyniki.
Chciałbym wierzyć, że to ze względu na umiar i otwartość jej liderów, a
nie tylko mocno wtedy liberalny program gospodarczy tego środowiska. Tak samo
chciałbym wierzyć, że z dokonań Tadeusza Mazowieckiego zapamiętamy te
najpiękniejsze dni i najrozsądniejsze sądy, które w swoim czasie zostały zostały
dość zdecydowanie odrzucone przez większość Polaków.
Tadeusz Mazowiecki to jeden z wybitnych przedstawicieli
przedwojennego pokolenia. Wspominając czasy historycznego przełomu
politycznego, w którym odegrał wybitną rolę, cofnąłem się do
Puszczykowa z początku lat 90. , w którym może nie było wodociągu,
gazociągu i kanalizacji, ale za to pełną parą funkcjowało jeszcze
niesłychanie barwne pokolenie naszych dziadków, których daty urodzenia gubiły
się w pomrokach puszczykowskich dziejów, a przekazywane ustnie biografie
tworzyły epopeje na miarę „Stu lat samotności“ Marqueza.
Z dużym smutkiem przyjąłem wiadomość, że niedawno
zmarła jedna z ostatnich osób, które w mojej głowie łączyły legendarne
czasy dziadków z dotkliwie realną teraźniejszością. Pani Izabela Mazur została ładnie pożegnana przez radną Małgorzatę Szczotkę na łamach ostatniego
„Echa Puszczykowa“. Jako jedna z
długoletnich nauczycielek w Szkole Podstawowej nr 1, świetna matematyczka, ma pewne miejsce we wspomnieniach
wielu puszczykowian. Ja Panią Mazurową pamiętam raczej z ulicy
Podgórnej, na której w czasach, kiedy samochody nie jeździły jeszcze co
sekundę, kwitło życie sąsiedzkie, towarzyskie i sportowe. Dzieciaki grały sobie
w badmintona na jezdni, a dorośli omawiali ważniejsze i mniej ważne sprawy,
zazwyczaj pokrzykując do siebie ze swoich posesji. Świat ten
zniknął już dość dawno, ale odejście każdej z osób, które
przypominają o beztroskim i kolorowym dzieciństwie, przypomina brutalnie o
nieznośnej bezpowrotności naszego życia. Wspomnienie o puszczykowskiej sąsiadce - wybitnej nauczycielce splata się dziś ze wspomnieniem o pierwszym bohaterze mojej politycznej świadomości.
Nie są to niestety wszystkie smutne wiadomości, jakie dziś do mnie dotarły. Niemal równocześnie media podały, że w
dalekim Nowym Jorku zmarł legendarny muzyk rockowy – Lou Reed. Niewiele ma on
wspólnego z Puszczykowem, pewnie o naszym mieście nawet nie miał okazji
usłyszeć. Jest jednak w jego piosenkach
coś tak przyjemnie orzeźwiającego, że każdemu mogę polecić je
jako ścieżkę dźwiękową do spacerów czy przejażdżek po Puszczykowie i
okolicach. Naprawdę poezja nowojorskich ulic doskonale wpisuje się w
zielone korytarze puszczykowskich szlaków. Szczególnie dobrze posłuchać ich
sobie między dniem a nocą, latem a zimą i między miastem a lasem. Albo po
prostu między.
Kiedy już się wydawało, że wystarczy
już smutnych wiadomości na jeden dzień, dostrzegłem wpis zaprzyjaźnionego
mosińskiego portalu o śmierci byłego burmistrza Mosiny, byłego
wiceprzewodniczącego Rady Powiatu i radnego powiatowego obecnej kadencji – Jana
Kałuzińskiego. Choć zapewne mieliśmy zupełnie inne poglądy na
większość spraw od pana Kałuzińskiego, jest mi niezmiernie przykro, że
odchodzi od nas kolejny doświadczony samorządowiec, który wzmacniał naszą
kulawą powiatową demokrację samą swoją obecnością i
zaangażowaniem.
Słowa mamy mojego przyjaciela, które cytowałem na wstępie,
okazały się smutnym mottem dzisiejszego dnia. Dnia, który pomimo ładnie
świecącego słońca, wprowadził wielu ludzi w nastrój szary jak zbliżające
się powoli listopadowe niebo.
Panie Premierze,dziękujemy . Myślę że takich ludzi już nie ma - ideowców z honorem.
OdpowiedzUsuńPiotr Krzyżański
Tadeusz Mazowiecki może w latach dziewięćdziesiątych nie umiał odnaleźć się w nowych medialnych realiach. Jednak spełnił swoje obowiązki jako obserwator ONZ. Naświetlił społeczności międzynarodowej sprawę mordów na ludności cywilnej w Bośni. Mazowiecki był człowiekiem z zasadami i dawną, niespotykaną obecnie kulturą polityczną. Smutna wiadomość.
OdpowiedzUsuńOdszedł Bohater , człowiek wielkiego formatu, mądry , odważny, na wskroś uczciwy polityk, pełen godnosci , powagi, honoru. Tym dramatyczniejsza strata, że tak niewielu jemu podobnych pozostało. Za całe życie poświęcone ojczyżnie DZIĘKUJEMY
UsuńZ ogromnym szacunkiem dla Pana Tadeusza Mazowieckiego, za godność i kulturę niespotykaną wśród polityków dziękuję. Za Człowieczeństwo.
OdpowiedzUsuńOdszedł Mąż Stanu - rozważny i odważny, przeprowadził Polskę przez najtrudniejszy czas przełomu, czas największych i najtrudniejszych decyzji - m.in. o samorządzie terytorialnym. Wielkiej kultury, rozwagi i myśleniu o Polsce. Miałam zaszczyt poznać Pana Premiera osobiście i rozmawiać, gdy bywał w Poznaniu.
OdpowiedzUsuńDziękujemy Panie Premierze za ten dobry, budujący czas.